„Kurs do przeszłości” – z dziejów lwóweckich taksówek – Szymon Konieczny

 Dziś niestety nie ma żadnej zarejestrowanej taksówki w naszym mieście. Można by rzec, że usługi takie kompletnie zanikły. Wynika to zapewne z faktu, iż praktycznie spora część społeczeństwa może sobie pozwolić na zakup mniejszego lub większego auta, którym może swobodnie podróżować po Polsce, a nawet całym świecie. Kiedyś posiadanie auta było luksusem i mogło wręcz podkreślać status społeczny posiadacza. Po jakimś czasie pojawił się zawód taksówkarza, osoby, która trudniła się przewozami osób, ale i nie tylko. Historycznie termin „taxi” pochodzi od nazwiska Franza von Taxis, który jako pierwszy zorganizował pocztę za pomocą kurierów. Warto podkreślić, że mimo, iż dziś nie ma we Lwówku taksówek to one i ich dawni właściciele budzą naprawdę sporo wspomnień…

Przed wojną

Od wieków najpopularniejszym transportem człowieka, poza własnymi nogami, był koń. Na skutek przyspieszenia cywilizacyjnego i rozwoju mechaniki w XIX wieku pojawiają się nowe opcje transportu – pociągi, rowery i automobile. Przed II wojną światową, najpopularniejszym transportem na terenie Lwówka i okolic był nadal koń i rower.  Nie zanotowano wtedy (zwłaszcza w przedwojennej prasie) żadnej taksówki we Lwówku. Powód takiego stanu rzeczy był prozaiczny. Popularność w tamtych czasach automobili, samochodów na naszym terenie była niewielka, gdyż były one całkiem drogie. Stać na nie było tylko nielicznych. Tak więc z dużym prawdopodobieństwem, ale niestety postawić tylko można taką hipotezę, że w posiadanie pierwszego automobilu w mieście, wszedł Stanisław hr. Korzbok-Łącki. Dlaczego? Dlatego, że dość powszechną wiedzą jest, iż był on jednym z założycieli Automobilklubu Wielkopolskiego w 1923 roku, a także aktywnym działaczem tegoż związku. W latach 1927-1936 piastował urząd prezesa klubu. Zmarł w 1937 roku.

Na zdjęciach z okresu I wojny światowej widać także automobile w przestrzeni miejskiej Lwówka – bez większego potwierdzenia można przypuszczać, że były one własnością dziedzica dóbr lwóweckich. Kiedy Stanisław Łącki zapałał miłością do tych cudownych maszyn? Trudno to określić bez głębszych badań historycznych. Na skutek wyżej wymienionych przyczyn, a także niezamożności społeczeństwa w tamtych czasach trudno byłoby się spodziewać, by jakiś przedsiębiorca wpadł na pomysł przewozów osobowych.

 

Pierwsze taksówki

Pierwsze lata po zakończeniu II wojny światowej były bardzo trudne, także pod względem transportu. Trudność potęgowało nieduże możliwości zdobycia samochodu. Pomimo tej trudnej sytuacji pojawiają się pierwsi przedsiębiorczy mieszkańcy naszej okolicy, którzy postanowili otworzyć firmę przewozową (poza określeniem taxi czy taksówka używano także terminu „wypożyczalnia samochodów” – z tym jednak zastrzeżeniem, że wynajmowało się auto z kierowcą).

Pierwszym właścicielem taksówki w mieście Lwówku był Moszek Fuchs. Był to niemiecki Żyd, który jeszcze przed wojną przeprowadził do Lwówka. Rodzina ta uciekła przed antysemickimi wystąpieniami w Niemczech, w obawie o swoje bezpieczeństwo. Następnie udało im się ocalić podczas Holokaustu i wrócili po wojnie do miasta. O tym, że stary Fuchs był pierwszym posiadaczem „taryfy” świadczą praktycznie wszystkie relacje świadków, którzy pamiętają tamte czasy. Moszek Fuchs nie był jednak kierowcą swojego samochodu. Na tym stanowisku zatrudniał swojego zięcia Jakuba Grabowa (męża swojej córki Harriet – również zamieszkałych we Lwówku). W późniejszym okresie pracowali u Grabowa (który najprawdopodobniej przejął interes po teściu) młodzi kierowcy Władysław Ciszak, Stefan Bąbelek i Jan Bukiewicz. Nie wiadomo, czy w tamtym okresie istniał obowiązek oznakowywania samochodu i czy nadano numer jedynej taksówce we Lwówku. Nie jest znane, jak długo „w interesie” był Moszek Fuchs, ale wiadomo na pewno, że rodzina Grabow na początku lat 60. XX wieku wyjechała do Izraela.

Kolejnym właścicielem był Zygmunt Borowiak (ur. 1929). Był on synem Pawła Borowiaka, który prowadził od lat warsztat i sklep na ulicy Pniewskiej (w latach 50. XX wieku zmieniono nazwę na ul. Bohaterów Stalingradu). Dziś żona Krystyna nie pamięta, kiedy dokładnie mąż zaczął jeździć na taksówce, jednak zaznacza, że musiał być to przełom lat 40. i 50., gdyż odchodził na emeryturę około 1980 roku po 32 latach pracy na taksówce.

Pierwszym jego samochodem był Citroën 15 CV – produkowany od 1938 roku. Rodzina wspomina, iż „kiedyś nie było tabliczek TAXI, jedynie napis na drzwiach samochodu”.

Kolejnym samochodem Zygmunta Borowiaka, który używał jako taksówkę był, również przedwojenny samochód, Mercedes. Co ciekawe, auto do dziś znajduje się w rodzinnej kolekcji. Później używał na taksówce także inne auta. Były to m.in. Fiaty 125 p, FSO Warszawa 223 K (kombi) czy Polonez.

Kursy, które realizował jako taksówka były raczej trasami krótkimi. Pracował czynnie na taksówce do początku lat 80. Zygmunt Borowiak po śmierci swojego ojca przejął sklep. Uprawiał także pole. W latach 70., kiedy trwał jeszcze okres prosperity dla taksówkarzy zdarzało się, że zatrudniał dodatkowych kierowców. Wśród nich był Zygmunt Przewoźny.

Zygmunt Borowiak był jednym z najbardziej rozpoznawanych i lubianych mieszkańców miasta Lwówka. Odszedł z tego świata w 2007 roku.

 

Przedwojenny Mercedes Zygmunta Borowiaka – fot. ze zbiorów Pawła Borowiaka

 

Dołączają kolejni

W latach 50. XX wieku do zawodu taksówkarza dołączył Zygmunt Urbanek (ur. 1927). Po wojsku pracował w Państwowej Centrali Drzewnej i najprawdopodobniej na początku 1955 roku zdał egzamin na taksówkarza, zdobywając potrzebną koncesję. Od tego czasu jego wyłącznym zajęciem była praca taksówkarza. Jak wspomina jego żona Urszula, pierwszym jego samochodem na taksówce był przedwojenny Mercedes (niestety nie udało się ustalić modelu). Następnie pojawił się efekt pracy inżynierów radzieckich i polskich, tj. FSO Warszawa M 20 (tzw. garbus). Później był nowszy model Warszawy, trzy Wołgi i Polski Fiat 125 p. Ostatnim autem był Polonez.

W swojej pracy nie jeździł raczej w dalekie trasy, choć zdarzało się kilka razy pojechać z kursem do Niemiec np. na zakupy (lata 80.). Bardzo częstym jego klientem był ks. proboszcz Adam Radomski, z którym jeździł do kurii do Poznania. Zdarzały się wyjazdy na rekolekcje do Gostynia czy Zaniemyśla. Był też ważny wyjazd na pierwszą pielgrzymkę Jana Pawła II do Częstochowy (w 1979 r.). Warto zaznaczyć, iż Zygmunt Urbanek działał także w Automobilklubie Wielkopolskim – Delegatura w Nowym Tomyślu, gdzie w latach 70. pełnił funkcję wiceprezesa. Działalność taksówkarską zakończył w 1993 roku wraz z przejściem na emeryturę. Zmarł po krótkiej chorobie w 2010 roku.

Na początku lat 60. XX wieku Jakub Grabow wraz z rodziną opuścił Lwówek i udał się do Izraela. Jeden z jego pracowników Jan Bukiewicz ps. „Duda” lub „Duduś” (ur. 1931) postanowił otworzyć działalność taksówkarską. Córka Danuta Ginter twierdzi, iż musiało to być na przełomie 1962/1963 roku. Zanim został pełnoetatowym taksówkarzem pracował jako kierowca kierownika Państwowego Ośrodka Maszynowego we Lwówku – Józefa Dawida.

Pierwszym samochodem Bukiewicza była FSO Warszawa M 20 w kolorze bordo, zakupiona na kredyt. Później było 16 kolejnych aut, którymi pracował na taksówce (wśród nich były Fiaty 125p, Wartburgi, Wołgi czy Polonez). Numer boczny taksówki – numer 5.

Przy tej okazji warto zatrzymać się przy pseudonimie, z którego znali go wszyscy. Nie tylko we Lwówku, ale i w całym powiecie. Jak wspomina rodzina, Jan jako dziecko był dzieckiem bardzo płaczliwym. Stąd też źródłosłów jego przydomku „Duduś” należałoby upatrywać w gwarowym określeniu płaczu, czyli „dudlaniu”. Jako dorosły człowiek zamienił płacz na szeroki uśmiech i ogólną wesołość. Córka Danuta wspomina, że ojciec jej był ulubieńcem w towarzystwie i miał wielu kolegów. Codziennie w domu odwiedzał go jakiś kolega, z którym wypijał kawę i ruszał dalej do pracy.

Około 1984 roku zaczął poważnie chorować i zakończył pracę w zawodzie. Zmarł w 1986 roku.

Najstarszym taksówkarzem pod względem wieku (poza Grabowem i Fuchsem), był Marian Różański (ur. 1920). Swoją przygodę z taksówką rozpoczął na początku lat 60. XX wieku. Pod koniec lat 50. zdał egzamin na prawo jazdy. Pierwszym jego samochodem na taksówce był wschodnioniemiecki Wartburg. Jednak jak wspomina córka Maria Matuszak, zmieniły się przepisy i jako taxi mogły jeździć tylko auta 5-drzwiowe. Zatem zmuszony został do zmiany samochodu. Kolejnymi jego nabytkami były dwa egzemplarze FSO Warszawy 201. Ostatnim autem używanym do pracy była popielata Wołga. Na numerze bocznym jego taksówki widniał nr 3.

Na początku, gdy rozpoczął pracę taksówkarza prowadził jeszcze gospodarstwo rolne we Lwówku (naprzeciw młyna). Następnie zmieniły się przepisy i mógł ubezpieczyć się w ZUS jako prywatna działalność.

Działalność zakończył na początku lat 80. XX wieku, kiedy to zmienił pracę i został sprzedawcą w kiosku Ruchu na ul. 3 Stycznia we Lwówku. Zmarł w 2006 roku.

Krótkim epizodem w zawodzie taksówkarza mógł pochwalić się Walerian Migdałek (ur. 1936). Rozpoczął swoją działalność w 1965 roku. Jego przyrodnia siostra – Barbara Cegielska wspomina, iż swój pierwszy samochód – Warszawę (i jedyny na taksówce) otrzymał od ojczyma Franciszka Drozdowskiego. Co ciekawe, numer boczny miał związany z numerem telefonu – 62. Taki też numer miał wymalowany na drzwiach swego samochodu. Okres pracy taksówkarza zakończył na początku lat 70. XX wieku. Dokładna data nie jest znana. Zmarł w 2015 roku.

Czternastoletni okres pracy na taksówce zaliczył Stefan Bąbelek (ur. 1936). Pracę rozpoczął w 1960 roku, wcześniej mając jeszcze krótki epizod u Fuchsa na „garbatej” Warszawie. Pracował także na taksówce u swego wujka Stanisława Bąbelka, który był właścicielem nowszej Warszawy (model 201). Następnie rozpoczął pracę na własny rachunek – zakupioną Wołgą. Nadano mu 4 jako numer boczny taksówki. Niestety dłuższe życie i pracę przekreśliła mu choroba. Siostra Stefana – Janina Lisek przypomina sobie feralny rok 1974, kiedy podczas kursu do Konina lub Linia brat jej dostał zawału serca. Przytomnie zwolnił auto i nie doprowadził do wypadku. Świadkom sytuacji udało się jeszcze o tym powiadomić rodzinę. Szwagier Jan Lisek zdołał dowieźć go do szpitala w Nowym Tomyślu. Niestety lekarzom nie udało się go uratować. Zmarł młodo, bo w 38. roku życia.

Schedę po Stefanie Bąbelku przejął wspomniany już wcześniej Jan Lisek (ur. 1935). Pracował on dotychczas w Obsłudze Transportu Leśnego w Bolewicach jako kierowca. Pracę jako taxi rozpoczął niedługo po śmierci swego szwagra, bo w 1975 roku. Odkupił jego samochód i jeździł nim do 1978 roku. Tego roku nadarzyła się niebywała okazja kupna Mercedesa 200 D przez pośrednictwo kuzyna mieszkającego w Berlinie Zachodnim. Jak wspomina rodzina, były z tym zakupem nie lada kłopoty. Na granicy zmuszono do ściągnięcia niemieckich rejestracji i oczekiwania na przyznanie polskiej rejestracji próbnej. Po szczęśliwym dojechaniu do Lwówka pojawiły się kolejne problemy, tj. obowiązek opłaty 120 000 złotych polskich z tytułu wzbogacenia. Jednak udało się przezwyciężyć te kłopoty finansowe, a sam samochód służył jako taksówka przez długie lata.

Bardzo ciepło wspominają Jana Liska jego dawni pasażerowie, zwłaszcza ci, którzy mieli do pokonania długie i wymagające trasy. Jeden z nich, znany lwówecki muzyk, Bogusław Gomuła pamięta jak „starszy pan Lisek” bezproblemowo wykonywał kolejne kursy, choćby miało się jechać do Gdańska, wracając samochodem zapakowanym ludźmi i sprzętem muzycznym. Jan Lisek był ulubionym taksówkarzem zespołu muzycznego „Albatross” ze Lwówka. Praktycznie co tydzień korzystali z jego usług.

Swoją pracę jako taksówkarz Jan Lisek zakończył w 1991 roku. Zmarł pięć lat później, w 1996 roku.

Warto podkreślić, że taksówkarze wywodzili się nie tylko z samego miasta Lwówka, ale także z pobliskich wsi. Przykładem takim może być Florian Brych (ur. 1931) z Grońska. Rozpoczął swoją pracę pod koniec lat 70. XX wieku. Córka Alina Laboga nie pamięta już dokładnie, czy był to 1978 czy 1979 rok. Zanim zmienił zawód, pracował w Państwowym Ośrodku Maszynowym we Lwówku. Posiadał Fiata 125 p. Na taksówce jeździł do 1996 roku.

Florian Brych znany był szerszej publiczności nie tylko jako taksówkarz. Z powodzeniem grywał na trąbce w Lwóweckiej Orkiestrze Dętej (przy POM), a także grywał na zabawach i weselach.

Kolejnym taksówkarzem, który był reprezentantem pobliskich wsi był Kazimierz Wachowiak (ur. 1948) z Zębowa (później przeprowadził się do Posadowa). Jak wspominają Wiesława Krzemińska-Wachowiak (druga żona Kazimierza) i syn Artur, jego przygoda z taksówką nie była długotrwała. Było to około 7 lat, a swą działalność rozpoczął pod koniec lat 70. XX wieku. Nigdy nie traktował taryfy jako głównego źródła utrzymania. Na początku pracował tylko weekendowo, bo pracował na etacie w Spółdzielni Kółek Rolniczych we Lwówku. Jeździł kilkoma egzemplarzami Polskiego Fiata (beżowy 125p i granatowy 125 kombi). Później prowadził m.in. własny zakład mechaniki pojazdowej w Posadowie. Zmarł w 2017 roku.

Niewiele udało ustalić się o działalności Mariana Holki (ur. 1941). Trudność tym o tyle większa, iż wraz z rodziną wyjechał on na początku lat 80. XX wieku do Szwecji. Z kilku relacji można było się dowiedzieć, że jeździł Fiatem 125 p (zakupionym od innego taksówkarza – Zygmunta Borowiaka), który w wyniku nieszczęśliwego zbiegu okoliczności uległ spaleniu.

Niedługi epizod taksówkarski zaliczył za to Julian Mamot (ur. 1940). Jak sam wspomina zaczął w 1978 roku. Do Lwówka przeprowadził się w 1960 roku (rok później się ożenił). Wcześniej pracował jako zawodowy kierowca w Powiatowym Zarządzie Dróg Lokalnych w Nowym Tomyślu. Od 1971 roku pracował w PKS Poznań. Na taksówce jeździł około dwóch lat, pracując w trybie dorywczym. Powodem jego rezygnacji był kiepski interes. Jak obrazowo określił to „było tyle zysku, co w pysku”. Ponadto, podkreślił bardzo ważną rzecz, a mianowicie, że „do taksówki trzeba było być urodzonym”.

fot. ze zbiorów Pawła Borowiaka

fot. ze zbiorów Pawła Borowiaka

„Do taksówki trzeba było być urodzonym”

W czasach, kiedy nasi pierwsi bohaterowie zaczynali swoją pracę, aby zostać taksówkarzem należało zdać egzamin przed urzędnikiem ze lwóweckiego Urzędu Miasta i Gminy. Na czym polegał owy egzamin? Można jedynie się domyślać, że był to sprawdzian z przepisów dotyczących przewożenia pasażerów. Następnie w Poznaniu badano sprawność samochodu, po czym następował wpis do rejestru taksówek. W Nowym Tomyślu funkcjonowało biuro taksówek (w budynku obecnie zajmowanym przez Zakład Gospodarki Mieszkaniowej przy ul. Komunalnej). Chcąc zostać taksówkarzem należało mieć kategorię 2 prawa jazdy.

W latach 50. XX wieku nie było jeszcze obowiązku posiadania tabliczki „Taxi” na dachu auta. Oznaczenia jednak sami kierowcy malowali na bocznych drzwiach, ma się rozumieć w celach reklamowych, choć w tak małym mieście wszyscy doskonale wiedzieli, kto jest taksówkarzem. Na samym początku nie było także obowiązku posiadania taksometru, toteż cenę za kurs wyznaczano po prostu „na oko”. Kurs przykładowo wynosił 2,40 zł za kilometr (dla porównania w tamtym czasie paliwo kosztowało 50 groszy za litr). W późniejszym okresie dokonywano legalizacji taksometrów w Poznaniu na ul. Kościuszki.

Co ciekawe, samochód z tabliczką Taxi mógł być użytkowany wyłącznie w celach zarobkowych. Gdy taksówkarz lub członek rodziny chciał skorzystać w celach prywatnych musiał tabliczkę przykryć.

Do czasu wyznaczenia postoju taksówek (postój oddany do użytku na przełomie lat 60. i 70. XX wieku) kierowcy wyczekiwali klientów bezpośrednio w swoim domu lub będąc dyspozycyjnym pod telefonem. Niektórzy, jak np. Jan Bukiewicz miał przed domem (na ul. Ratuszowej) mały szyld z napisem „Taksówka”. Córka Mariana Różańskiego – Maria Matuszak wspomina: „pamiętam jak wieczorami, przy braku większego oświetlenia ulicznego jasno świecił napis TAXI na dachu samochodu mojego ojca”.

Dużą trudnością w zawodzie taksówkarza był brak komunikacji. Zdarzało się, że klienci oczekiwali na kurs, a taksówkarz nie wracał z poprzedniego. Niekiedy auto psuło się daleko od domu. Córka Zygmunta Urbanka – Ewa Bednarek wspomina taką smutną Wigilię, kiedy to ojciec wyjechał w ciągu dnia i długo nie wracał. Kiedy wszyscy spodziewali się najgorszego, okazało się, że odwożąc klienta auto odmówiło posłuszeństwa. Długo czekał na pomoc, a około godz. 22:00 pojawił się w domu – ku uciesze wszystkich domowników.

fot. ze zbiorów Marii Matuszak

fot. ze zbiorów Marii Matuszak

Ponoć najlepszym okresem w roku dla taksówkarzy był maj. Wówczas poza weselami odbywały się komunie. „To było nie lada przedsięwzięcie” – powtarzają zgodnie wszyscy zdający relację. W tym samym czasie do kościoła musiano przywieźć wszystkie dzieci przystępujące do I komunii świętej (zwłaszcza tych z wiosek) i ich rodziny. W tej „akcji” uczestniczyli przeważnie wszyscy aktywni taksówkarze.

Częstą praktyką była prośba do jednego z taksówkarzy o podwiezienie pary młodej do ślubu. W tym celu wystrajano auta kwiatami, a także okolicznościowymi lalkami. Największą popularnością cieszyły się oczywiście Mercedesy i inne auta sprowadzane z Zachodu.

Taksówkę wzywało się także w sytuacjach dramatycznych. Nierzadko szybciej można było podjechać taksówką do szpitala niż czekając na ambulans. Bywało też i tak, że kobiety ciężarne z terenów wiejskich przewożone w pośpiechu były do lwóweckiego Ośrodka Zdrowia, mieszczącego się wówczas w Pałacu Łąckich przy ul. 3 Stycznia. Kilkukrotnie zdarzyło się taksówkarzom odebrać poród we własnym samochodzie. Kilku z nich przy tej okazji stawało się ojcami chrzestnymi dziecka.

Lwóweccy taksówkarze, zwłaszcza trzon „najstarszych” w fachu, tj. Zygmunt Borowiak, Zygmunt Urbanek, Stefan Bąbelek, Marian Różański i Jan Bukiewicz, mimo, iż walczyli o klienta to byli bardzo zgraną grupą zawodową. Swą solidarność okażą niejednokrotnie w późniejszych latach. Dowodem tego mogą być, choćby zdjęcia, na których chętnie razem pozują z uśmiechem na twarzy. Jak podkreślają świadkowie nie było między nimi zawiści. Była zdrowa konkurencja.

Córka Jana Bukiewicza – Danuta Ginter przypomina sobie taki zwyczaj, że codziennie taksówkarze spotykali się na kawę o godz. 10:00 w Restauracji „Lwowianka” – wówczas usytuowanej w jednej z kamienic w Rynku. Zwyczaju tego nie zmieniał nawet pilnie poszukujący taksówki klient.

W 1974 roku umiera Stefan Bąbelek, a w 1986 roku Jan Bukiewicz. Obu bardzo licznie żegnali koledzy po fachu. Nie tylko ci ze Lwówka, ale i z całego powiatu. Kondukt żałobny składał się nawet z kilkudziesięciu taksówek! Na maskach samochodów taksówkarze wieźli swe wieńce. Na koniec pożegnali swego kolegę przeciągłym sygnałem klaksonu. To pokazuje niesamowitą ich solidarność, której w dzisiejszych czasach trudno znaleźć…

Praca na taksówce to również niebezpieczeństwo. Kilku taksówkarzy miało poważne wypadki, w której ucierpieli ludzie. Poważny wypadek w 1975 roku miał Marian Różański. W tym zdarzeniu drogowym dość poważnie ucierpieli pasażerowie drugiego samochodu biorącego udział w kraksie. Jan Bukiewicz również miał poważniejszy wypadek, w którym ucierpiała pasażerka, a on sam miał uraz głowy i nóg.

 

Taksówki w latach 80. i 90. XX wieku

W latach 80. XX wieku do zawodu dołączają kolejni, młodsi. Swoich sił spróbował Marian Łopata (ur. 1940) z Grońska. Najpierw pracował on od 1960 roku przez 20 lat w nowotomyskiej „Chifie”. Dokładnie w 1980 roku rozpoczął pracę jako taxi. Żona Emilia wspomina, iż „znano go z tego, że potrafił sam naprawić auto. Był tzw. „złotą rączką”. Jeździł Polskim Fiatem 125 p. Pracę taksówkarza zakończył w 1987 roku. Porzucił ją dla pracy w Spółdzielni „Elektromet” w Pniewach. Odszedł z tego świata w 1998 roku.

W 1981 roku do grona lwóweckich taksówkarzy dołącza Roman Rybarczyk (ur. 1947). Po studiach na Akademii Rolniczej w Poznaniu pracował w Państwowym Ośrodku Maszynowym w Ostrorogu, następnie był głównym mechanizatorem w Państwowym Gospodarstwie Rolnym Pniewy-Zamek, a ostatnią pracą przed taksówką była praca w Spółdzielni Produkcyjnej w Zębowie.

Numer taksówki 7 przejął po Julianie Mamocie. Jeździł Polskim Fiatem 125 p w kolorze kości słoniowej. Przez dobre dziesięć lat taksówka była jego głównym zajęciem. Poza zwykłymi pasażerskimi kursami, jeździł z weterynarzami na wizytę do zwierząt czy wykonywał kursy dla Urzędu Miasta. Ponadto, jeździł z pracownikami lwóweckiego GS na inwentury do sklepów. W czasie stanu wojennego miał specjalny glejt od lwóweckiego urzędu, który uprawniał go do przewożenia ludzi i przesyłek, mimo ograniczeń w ruchu lądowym.

Żona Maria wspomina, że „mąż nie miał nigdy problemów ze wstawaniem w nocy”. Lubił tę pracę, gdyż uwielbiał jeździć samochodem. Przez co był bardzo dyspozycyjny.

Pracę jako taxi zakończył w 1990 lub 1991 roku. Zajął się uprawą swojej ziemi. Zmarł w 2017 roku.

Na początku lat 80. XX wieku Zygmunt Borowiak zakończył pracę w zawodzie taksówkarza. Jego syn Paweł Borowiak (ur. 1959), po wyjściu z wojska też postanowił spróbować swoich sił jako taksówkarz: „latem 1983 roku odnowiłem działalność taksówkarską. Przejąłem po ojcu zegary i inne urządzenia”. Jeździł kolejne 9 lat, korzystając z dwóch egzemplarzy Poloneza. Zakończył pracę w 1992 roku.

W tym czasie liczba taksówkarzy ulegała drastycznemu zmniejszeniu. Po Borowiaku pojawił się na krótko Marek Anioł (ur. 1958).

W 1995 roku pracę jako jedyny taksówkarz we Lwówku rozpoczął Mieczysław Rogacz (ur. 1956). Jak sam opowiada: „zaczynałem na Fiacie 125 kombi, potem pojawił się Opel Ascona, Mercedes W 124, a skończyłem na samochodzie Mazda 323”. Po pięciu latach, w 2000 roku zrezygnował z taksówki. Powodem był brak interesu.

Wypada wspomnieć także dwie postaci taksówkarzy, o których niestety nie udało się znaleźć szerszych informacji, tj. pochodzący z Pniew – Talarowski oraz Marciniak z Bolewic, który złożył wniosek o koncesję na gminę Lwówek.

 

Ostatni taksówkarz

Ostatnim taksówkarzem, który funkcjonował na terenie gminy Lwówek był Piotr Lisek (ur. 1968). Tym samym podtrzymał tradycję rodzinną, gdyż jest on synem wieloletniego taksówkarza – Jana Liska. Pracę rozpoczął w 2001 roku. Po ojcu przejął zamiłowanie do marki Mercedes. W przeciągu 12 lat pracy na taksówce miał 12 egzemplarzy samochodów tej marki. „Na taksówce przejechałem dokładnie 2 000 100 km”. To naprawdę sporo, gdyż oznacza to, że takim dystansem mógłby 50 razy okrążyć Ziemię!

Były to już o wiele trudniejsze czasy niż te, w których pracował jego ojciec. Tym trudniej o klienta, gdyż posiadanie samochodu stało się bardzo powszechne w społeczeństwie. Poza standardowymi kursami „wkoło komina”, zdarzały się także dłuższe wyjazdy. Woził ludzi do pracy do Niemiec, Danii czy na berlińskie lotniska.

 

Pozostały wspomnienia

Dziś nie ma już żadnej „taryfy” we Lwówku. Jak pokazuje prawo rynku nie ma takiej potrzeby. Może jednak kiedyś pojawią się kolejni taksówkarze? Kto wie? Czas pokaże. Tym, którzy byli zmuszeni albo dla wygody korzystali z usług taxi pozostały tylko wspomnienia…

 

 

 

Alfabetyczna lista lwóweckich taksówkarzy (właścicieli i kierowców):

 

Anioł Marek

Bąbelek Stanisław

Bąbelek Stefan

Borowiak Zygmunt

Borowiak Paweł

Brych Florian

Bukiewicz Jan

Fuchs Moszek

Grabow Jakub

Holka Marian

Lisek Jan

Lisek Piotr

Łopata Marian

Mamot Julian

Marciniak (???)

Migdałek Walerian

Przewoźny Zdzisław

Rogacz Mieczysław

Różański Marian

Rybarczyk Roman

Talarowski ???

Urbanek Zygmunt

Wachowiak Kazimierz

 

 

Informacje i zdjęcia udostępnili:

Bednarek Ewa, Borowiak Krystyna, Borowiak Paweł, Borowiak Wojciech, Bukiewicz Irena, Cegielska Barbara, Ginter Danuta, Gomuła Bogusław, Laboga Alina, Lisek Janina, Lisek Piotr, Łopata Emilia, Mamot Julian, Matuszak Maria, Migdałek Paweł, Rogacz Mieczysław, Rybarczyk Maria, Urbanek Urszula, Wachowiak Artur, Wachowiak-Krzemińska Wiesława.

 

Artykuł nie powstałby bez cennego wkładu, jaki włożył w jego powstanie Bogusław Gomuła ze Lwówka. Autor dziękuję bardzo gorąco za jego zaangażowanie i poświęcony czas.

 

Autor: Szymon Konieczny