Wspomnienia Józefa Wesołego

fot. pochodzi ze zbiorów p. Ireny Matuszewskiej

fot. pochodzi ze zbiorów p. Ireny Matuszewskiej

Józef Wesoły, ur. 10 lutego 1910 roku we Lwówku. Działacz Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”, Towarzystwa Powstańców i Wojaków, Towarzystwa Przemysłowców, Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Męskiej. Był również członkiem chóru kościelnego i wielu orkiestr dętych we Lwówku. Działał także w Ochotniczej Straży Pożarnej we Lwówku, za co został odznaczony medalem „Za zasługi dla OSP” i innymi.

Do szkoły powszechnej we Lwówku zacząłem uczęszczać w 1916 roku. Była to oczywiście jeszcze szkoła niemiecka. Gdy Polska odzyskała niepodległość, w 1918 roku byłem w trzeciej klasie. Moi rodzice nie należeli do [grona] ludzi zamożnych. Żyliśmy wówczas, podobnie jak większość mieszkańców Lwówka, bardzo ubogo. Ludzie mieszkali w małych chatkach, często w jednej izbie z kilkorgiem dzieci. Większość mężczyzn w czasie I wojny światowej musiało służyć w wojsku niemieckim. Wielu z nich zginęło na froncie niemiecko-francuskim, osieracając swe małoletnie dzieci. Zapamiętałem skrajną nędzę panującą po I wojnie światowej. Ludzie jedli pokrzywy z pól! Pieniądz był nieustabilizowany, bochenek chleba kosztował wówczas 1,8 mln marek. O pracę było bardzo trudno, władze miejskie organizowały np. roboty przy oczyszczaniu rowów, aby dać ludziom jakieś zatrudnienie. Dziewczęta pracowały sezonowo w majątku hrabiego w Koninie, Pawłówku lub Posadowie. Za pracę otrzymywały nie pieniądze, lecz zboże, kartofle lub drewno na opał. Aby przeżyć najcięższe chwile, ludzie chodzili na „pańskie pole” i wybierali ziemniaki, traktując je jak własne. W zimie, ze względu na wielkie mrozy, ziemniaki przechowywano w mieszkaniu pod łóżkami, a kto miał sklepik pod podłogą, to tam je składował. Hrabia Łącki dostarczał za darmo do szkoły mleko i chleb. W tych strasznych czasach, dzięki jego pomocy, ludzie ratowali się od śmierci głodowej.

W 1924 roku ukończyłem szkołę i rozpocząłem naukę zawodu w zakładzie koszykarskim u Franciszka Mani, na rynku, w obecnym budynku Policji. W firmie tej, jedynej tego rodzaju w mieście, pracowało 19 osób. Wykonywaliśmy w niej piękne przedmioty z wikliny i drewna, np. koszyki, meble. W zakładzie tym przepracowałem rok. Ponieważ zawód koszykarza nie pociągał mnie zbytnio, a pracować musiałem ze względu na chorobę ojca, zatrudniłem się w destylarni wódek należącej do Wincentego Foreckiego. Wódkę produkowano wówczas prywatnie, ze spirytusu przywożonego z Poznania. Pracowałem tam do 1928 roku, w tym to roku państwo odebrało prawo – dotychczasowym prywatnym wytwórcom – wyrobu wódek, monopolizując ten dochodowy interes. Zmuszony byłem znów zmienić pracę, poszedłem na dalszą naukę w zawodzie szewskim, choć miałem inne zdolności. Moją pasją była muzyka, gra na różnych instrumentach. Najpierw nauczyłem się grać na skrzypcach, później w orkiestrze na bębenku, flecie piccolo, trąbce, tenorze i puzonie. Grywałem w różnych zespołach i orkiestrach dętych, uświetniając pochody, manifestacje czy inne uroczystości. W letnie wieczory grywaliśmy na rynku dla wszystkich mieszkańców. Nie było wtedy radia ani telewizji, ludzie garnęli się do siebie, wspólnie przebywali, śpiewali i tańczyli. Grałem w orkiestrze Towarzystwa Powstańców i Wojaków, która powstała w 1924 roku i przetrwała do roku 1934. Później założyłem orkiestrę Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”. Po II wojnie światowej zorganizowałem orkiestrę młodzieżową, którą niestety zlikwidowały ówczesne władze. Przed wojną miasto posiadało stróża nocnego, który chodził po ulicach miasta trąbiąc co godzinę na wolim rogu. Czas w mieście odmierzał zegar na rynku, postawiony w 1909 roku. Był on mniejszy od obecnie istniejącego, z 1947 roku.

Lwówek w okresie międzywojennym był miastem o charakterze kupiecko-rzemieślniczo-rolniczym. Pamiętam, że w tym okresie było we Lwówku 11 szewców, 9 rzeźników, sklepy kolonialne, żelazne, bławatnicze oraz restauracje. Istniała tylko jedna fabryka produkująca pompy do wody. Po pewnym czasie przejęła ją spółka i zaczęto tam produkować maszyny młyńskie do kaszy, tzw. perlaki. We Lwówku były także dwa tartaki. Jeden na terenie, gdzie obecnie mieści się Przetwórnia Owocowo-Warzywna, był własnością Brauera. Drugi przy dzisiejszej ulicy St. Wittmana („POLAM”) należał do hrabiego Łąckiego. Był jeden młyn, gazowania i 5 wiatraków. Przy drodze do Józefowa znajdował się ogrodzony cmentarz z pomnikami nagrobnymi, zwany cmentarzem cholerycznym. Szpital choleryczny znajdował się przy ul. St. Wittmana. Jak opowiadał mi dziadek, istniał on już w 1832 roku, był wtedy kryty gontem, a prawdopodobnie jest jeszcze starszy. Jest to jeden z najstarszych domów istniejących obecnie we Lwówku!

Wracając do wspomnień dotyczących kupców pamiętam, że na terenie, gdzie obecnie znajduje się posesja zegarmistrza Rajmunda Kaczmarka, była chatka z młynem, w którym mielono pieprz, cynamon, palono kawę. Była to hurtownia wyrobów kolonialnych. Zatrudniano w niej trzech furmanów, gdyż towar rozwożono po okolicy, aż do Poznania. W tym czasie zdarzały się często „plajty” wielu kupców, który brali pożyczki i później nie mogli ich spłacić. Opuszczali niekiedy potajemnie miasto. Tak było w przypadku właściciela wytwórni cukierków – Beutlicha. Po I wojnie światowej we Lwówku było dużo Żydów. Mieli oni bóżnicę (obecnie plac GS przy ul. Grobla) oraz szkołę, położoną naprzeciw bóżnicy. Na miejscu Domu Kultury był cmentarz żydowski, otoczony wysokim, murowanym ogrodzeniem. W momencie, gdy Żydzi mogli optować za Polską lub Niemcami, wielu z nich opuściło miasto. W 1922 roku we Lwówku pozostało tylko kilka rodzin żydowskich m.in. Działoszyńscy, Aronfeldowie. W mieście przed II wojną światową istniała „ochronka” dla dzieci. Opiekowała się nią hrabina Konstancja Łącka, która pilnowała, aby dzieciom nie zabrakło chleba, mleka, ziemniaków (budynek „ochronki” istnieje jeszcze obecnie przy ul. St. Wittmana). „Ochronkę” prowadziła pani Helena. Jej siostra, pani Kasia, mieszkała w budynku będącym dzisiaj własnością Sióstr Miłosierdzia (przy ul. Pniewskiej). Budynek ten nazywano „Schilerką”, gdyż jego właścicielem był Niemiec – Schiller. Później „Schilerkę” przejął hrabia Łącki przeznaczając ją na szpital dla rannych powstańców wielkopolskich 1918/19. Rannymi opiekowała się właśnie pani Kasia i moja siostra Jadwiga. Po Powstaniu Wielkopolskim budynek ten zamieniono na tzw. „przytułek” dla ubogich. Znalazły w nim schronienie i pomoc osoby samotne, schorowane i bezdomne. Pani Kasia wraz z hrabianką Konstancją jeździły powózką po całym majątku odwiedzając chorych, których leczyły domowymi sposobami, stosując najczęściej zioła. W mieście był tylko jeden lekarz – doktor Świtalski, który przybył do nas około 1924/25 roku. Po nim przyjechał do Lwówka doktor Skowroński, później zaś Szamborski. Doktor Świtalski był bardzo dobrym, wszechstronnym lekarzem – robił operacje, nastawiał złamane kończyny, leczył wszystkie przypadki chorób. Po pewnym czasie opiekę nad bezdomnymi i chorymi przejęły zakonnice św. Wincentego a Paulo sprowadzone do Lwówka przez księdza Budaszewskiego.

Około 1928 roku radny miejski Michalski wysunął projekt wybudowania domu dla starców. Dom powstał przy obecnej ulicy Parkowej. Znajdowały się w nim jednoizbowe mieszkania oraz kuchnia ma parterze. Gospodarzem był Stefan Pogonowski, a jego żona gotowała tam obiady. Starców otaczały stałą opieką pani Kasia i Siostry Miłosierdzia. Po II wojnie zaczęli się tam wprowadzać ludzie młodzi, a starcy nie mieli już miejsca. Domowi temu powinna być przywrócona ta poprzednia, tak potrzebna dzisiaj rola!

Pamiętam, że w okresie międzywojennym niektóre ulice miały inne nazwy, np. ul. Pocztowa, ul. Szewska (obecnie St. Wittmana), ul. Zamkowa (obecnie ul. 3 Stycznia), ul. Lińska (obecnie ul. Powstańców Wlkp.). Na obecną ulicę Emilii Sczanieckiej przed II wojną światową mówiono „tyły”, była to błotnista polna droga.

Parafia lwówecka w tamtych czasach była znacznie większa niż obecnie. Obejmowała Bolewice, Komorowice, Komorowo, Krzywy Las, Lipkę Małą i Wielką, Posadówek, Posadowo, Tarnowiec, Zębowo, Zębówko. Podczas wielu uroczystości w kościele był taki ścisk, że przysłowiowej szpilki nie można było wetknąć! Dzwon wiszący  na dzwonnicy przykościelnej ważył 1 tonę, a w pogodne dni jego bicie słychać było aż w Bolewicach. Kościół parafialny był malowany w 1929 roku. Przed odnowieniem ściany były kremowe – brudne z zaciekami, w kościele była wilgoć. Ksiądz Laskowski, który przyszedł do Lwówka około 1927 roku ustalił na ten cel daninę, którą parafianie mieli wnosić do wspólnej skarbnicy. Samo malowanie kościoła kosztowało 92 tysiące złotych, była to na ówczesne czasy ogromna kwota! Hrabia Łącki, jako opiekun kościoła, dał drewno na rusztowania, co znacznie obniżyło koszty remontu. W tym samym roku rozpoczęto prace przy wznoszeniu plebanii. W czasie malowania kościoła przebito wejście do tzw. skarbca. Znajdowały się tam szaty liturgiczne i inny sprzęt potrzebny do odprawiania mszy. Podczas remontu wywieziono kilka trumien z krypty Łąckich, które następnie spalono w gorzelni we Lwówku. Był tam pochowany także jakiś wojskowy, w zbroi. Decyzję o wywiezieniu i spaleniu trumien podjął prawdopodobnie sam hrabia Łącki. Po II wojnie światowej ksiądz Kasprzak postanowił zamurować jedną część krypty, zostawiając do niej tylko mały otwór. Było to spowodowane tym, że do krypty zakradano się w poszukiwaniu kosztowności i… złotych zębów. W obecnej kaplicy św. Józefa, patrona rzemieślników znajdowało się miejsce ostatniego spoczynku hrabiny Izabelli Łąckiej-Tyszkiewicz, siostry hrabiego Łąckiego, która umarła przy porodzie. W okresie okupacji Niemcy wywieźli jej trumnę na cmentarz św. Krzyża. Wracając do naszego kościoła parafialnego, pamiętam, że był on oświetlony tylko świecami. Ponieważ było to bardzo niepraktyczne, postanowiono założyć oświetlenie gazowe. Organy napędzano ręcznymi dmuchawami. Dopiero po II wojnie światowej doprowadzono do kościoła prąd elektryczny, a przy organach zamontowano silnik elektryczny.

30 lat swego życia poświęciłem straży pożarnej. Od 1928 do 1958 roku byłem czynnym strażakiem. Straż w okresie międzywojennym miała swoją siedzibę w Magistracie, przy ulicy Ratuszowej. Mieliśmy wtedy do dyspozycji sikawkę konną, a pożarów było dużo. Na wsiach domy w większości kryto strzechą, stały blisko siebie, co powodowało większe, aniżeli obecnie zagrożenie pożarowe. Pierwszy samochód strażacki kupiliśmy po wojnie od Bukiewicza, oczywiście za pieniądze uzbierane przez strażaków. Zarobione zostały podczas organizacji zabaw, festynów i innych okazji.

W pierwszym dniu II wojny światowej, 1 września 1939 roku, nad Lwówkiem przelatywało 25 samolotów niemieckich, w kierunku Poznania – było to w samo południe. O godz. 14.30 ogłoszono w mieście alarm, podczas którego musiałem się stawić do strażnicy, gdzie przydzielono mnie do obrony cywilnej. Dowiedziałem się wówczas, że na drodze w kierunku Komorowa zginął polski  żołnierz, rozszarpany przez minę. Był to Teodor Mizera pochodzący ze Świechocin. Pochowano go na cmentarzu we Lwówku. Żołnierz ten ocalił od śmierci 9 osób jadących konnym wozem z Zębowa.

Niemcy wkroczyli do Lwówka dopiero 9 września 1939 roku. Otwierali siłą polskie i żydowskie sklepy zabierając zgromadzone w nich towary. Zdarzało się, że żołnierze niemieccy, rabujący sklepy, rozdawali znajdujące się w nich rzeczy przechodzącym w pobliżu Polakom, którzy wydawali im się biedni. W pierwszych miesiącach okupacji, od października 1939 roku Niemcy brali po dwóch zakładników spośród mieszkańców Lwówka, których zatrzymywano na 24 godziny. Przed zamknięciem byli informowani, że są zakładnikami i że czeka ich kara śmierci, jeśli Niemcom mieszkającym w mieście wydarzy się coś „złego”. Ja sam byłem jednym z takich zakładników, wraz z księdzem Góreckim. Zatrzymano również m.in. Leona Bukiewicza, Jasia Bukiewicza, Franka Przybylaka, księdza Ogrodowskiego, który był lwóweckim wikarym.

Wszystkim znane są tragiczne losy Żydów w czasie II wojny światowej. Utkwiła mi w pamięci akcja ich wysiedlania ze Lwówka. Dowiedziałem się o tym fakcie od volksdeutscha Nowickiego z Posadowa, był on porządnym człowiekiem. Naszymi bliskimi sąsiadkami były trzy niezamężne Żydówki – Żeni, Heni i Hana Wittenbergowe. Poszedłem do nich z żoną, aby się pożegnać, ale nie chciałem im mówić o zbliżającym się wysiedleniu. Wyczułem jednak, że one i tak o wszystkim wiedzą. Zresztą w rozmowie ze mną powiedziały: „Teraz nas będą wywozić! A jutro na was przyjdzie kolej!”. Mówiły to z poczuciem pewnej rezygnacji i wyczuwało się, że nie życzą nam źle, ale przewidują taki właśnie, a nie inny obrót sprawy. I rzeczywiście tak się stało, po nich wysiedlano Polaków! Pamiętam, że podczas naszego ostatniego spotkania płakały… Były przestraszone, bezradne i takie wówczas samotne… Gdy Niemcy je wysiedlali zabrali tylko dwie z nich. Najmłodszą, ciężko chorą Henę pozostawili bez opieki i jakiejkolwiek pomocy. Następnego dnia zmarła… Widziałem, jak jej ciało zabrali robotnicy, przysłani przez Niemców i wywieźli je, grzebiąc tam, gdzie pochowani byli jej przodkowie, krewni, bliscy, na cmentarzu żydowskim…

W czasie okupacji niemieckiej pracowaliśmy bardzo ciężko. Pracowałem m.in. przy rozbiórce cmentarza żydowskiego. Płyty nagrobne wywożono i robiono z nich krawężniki, które później montowano na ulicy Ratuszowej. Dokonywaliśmy również rozbiórki bóżnicy, murowanego ogrodzenia wokół pałacu Łąckich we Lwówku, tartaku należącego do Łąckich. Roboty te wykonywaliśmy po pracy, od godz. 18.00 do 22.00. Później zabrano nas do roboty przy kopaniu rowów – okopów. Tam też było bardzo ciężko – praca w każdej pogodzie, liche jedzenie, spanie w stodołach, jednak szczęśliwie przetrwałem te trudne chwile. Zapamiętałem również dni ewakuacji Niemców z miasta. W rozgardiaszu i popłochu ludzie zaczęli grabić rzeczy zgromadzone w kościele parafialnym, służącym Niemcom w czasie okupacji jako magazyn.

25 stycznia 1945 roku wjechał do Lwówka radziecki czołg. Rosjanie udali się natychmiast do Magistratu i wyznaczyli na burmistrza miasta Franciszka Szczerbala. W przeddzień zjawiło się w mieście 14 Węgrów oraz 2 Rosjan, wracających z niewoli niemieckiej. Tymi ludźmi „zainteresował” się oficer NKWD – niejaki Małyszew. Zarekwirował przejeżdżający powóz i wszystkich zawieziono do żwirowni (obecnie SKR). Tam kazano im kłaść się na ziemi, a następnie wspomniany oficer, enkawudzista chodził od jednego do drugiego strzelając im w głowę! Widziałem to wszystko na własne oczy! Pamiętam, że jedna z ofiar, niski Węgier z czarnym wąsikiem miał przestrzeloną dłoń, którą zasłaniał się przed kulą pistoletu. Wyrok na tych bezbronnych jeńcach wykonano bez jakiegokolwiek sądu! Rosjanie dokonywali również mordów na cywilnej ludności niemieckiej. Miało to miejsce m.in. naprzeciw mojego mieszkania, przy dawnej ulicy Zamkowej. Znajdował się tam mały budynek gospodarczy, w którym przebywali zatrzymani. Pamiętam, że pewnego dnia komendant tutejszej milicji przyprowadził trzech Niemców, których zamknięto w tym pomieszczeniu. Wieczorem przyszedł tam wspomniany już enkawudzista – Małyszew, który bez żadnego sądu rozstrzelał ich na miejscu… Ciała wywieziono do dołów znajdujących się obok domu obecnie A. Szudry, za miastem. Jeden z tych Niemców, pochodzący z Daleszynka, prosił, żeby darować mu życie, bo jest wdowcem i ma na utrzymaniu dziewięcioro dzieci. Wtedy Małyszew oddał do niego… właśnie dziewięć strzałów! Przypadek?! Czy każda kula za jedno dziecko?! Następnego dnia człowiek ten dawał jeszcze oznaki życia. Małyszew kazał polskiej milicji dobić go! Jednak nikt nie chciał tego uczynić… W końcu zrobili to Rosjanie, którzy dobrze znali się na tej „robocie”. W tym czasie żyliśmy w ciągłym strachu. Baliśmy się o swoje życie i mienie, gdyż Rosjanie robili w mieście, co chcieli! Nie mieli nad sobą żadnej władzy. Komenda radziecka została utworzona dopiero później, w Trzciance, gdzie razem z krawcem Gruszkiewiczem pracowaliśmy dla potrzeb sztabu. Trwało to aż do 1 maja 1945 roku. Po tym okresie ów sztab przesunął się do Świebodzina, a 9 maja zakończyła się wojna.

Po zakończeniu wojny zostałem radnym miejskim. Była to pierwsza rada, składał się z obywateli Lwówka i miała za zadanie utrzymać porządek w mieście. Później otworzyłem zakład szewski, lecz wkrótce musiałem go zamknąć. Było to spowodowane ówczesną polityką władz państwowych. Nakładano na nas wysokie podatki, brakowało podstawowych surowców i materiałów. Z konieczności zostałem rolnikiem i przez następnych trzydzieści lat utrzymywałem się z rolnictwa.

Niniejszy tekst po raz pierwszy ukazał się „Zeszytach Historycznych” nr 1 z 1993 roku, wydanych przez Towarzystwo Miłośników Lwówka.