Władysław hr. Łącki – Moje wspomnienia – cz. 1 (rok 1846)
W 1904 roku ukazały się drukiem wspomnienia Władysława hr. Łąckiego. Była to persona, która w Wielkim Księstwie Poznańskim, znaczyła niemało. Dziedzic na Posadowie namówiony przez redakcję „Dziennika Poznańskiego” spisał swoje wspomnienia, które dotyczą właściwie dwóch lat, ale jakże ważnych. Pierwsze wspomnienie dotyczy roku 1846, jest to zapis jego działalności w stosunku do projektowanego wystąpienia antypruskiego. Finał całej sprawy, znamy wszyscy z podręczników historii – wskutek denuncjacji powstanie nie doszło w ogóle do skutku. Drugie wspomnienie dotyczy roku 1848, a właściwie wydarzeń, które nazywamy „Wiosną Ludów”. W niniejszym artykule przedstawiam pierwszą część wspomnień z książeczki „Moje wspomnienia”, której oryginał znajduje się w zbiorach Biblioteki Raczyńskich w Poznaniu.
—————————————————————————————————————————————
W roku 1844-tym, powróciwszy z zagranicy do domu, zamieszkałem na wsi, do której należało 5200 morgów ziemi; z tych było 2500 mrg. pod pługiem, 200 morgów pięknych i żyznych łąk i 2500 mrg. lasu, a w nim 2000 mrg. starych, pięknych dębów i buków. Majętność ta obciążoną była małym długiem Towarzystwa kredytowego[1], bo wtenczas rolę i łąki tylko szacowano. Stary dwór, w którym się urodziłem, a w którym dawniej wrzało życie wesołe i szerokie, stał pustką oddawna, gdyż rodzice moi przenieśli się do głównego majątku, a gdy mu zabrakło pieczołowitego starania, zapadał się z każdym rokiem coraz więcej w ziemię i ku niej się chylił. Ozdobiony winogradem, stał wśród obszernego sadu i malowniczych grup drzew leśnych i gęstwiny różnych krzewów. Zamieszkałem więc w obszernej murowanej oficynie, w której przedtem mieszkali dzierżawcy. We wsi tej było 12-stu gospodarzy, którzy mieli po 60 do 80 morgów dobrej prawie pszennej gleby. Posiadali inwentarz pański i konie i woły. Wszyscy bez wyjątku byli zamożni a pijaków w ich stanie nie znano, do czego się dawna opieka dworu i patriarchalne stosunki nie mało przyczyniały. Mieli wprawdzie obowiązek posyłania jednego zaprzęgu przez dni cztery tygodniowo do roboty dworskiej, lecz pozostawał im drugi dla siebie, a dwór wszelkie inwentarze żywe i martwe darmo włościanom dostarczał. Każdy gospodarz posiadał pasiekę; z jęczmienia wyrabiali sobie pożywny napój, podobny do piwa. Strój ich wskazywał zamożność. Gospodarze nosili długie sukienne sukmany i wysokie siwe czapki barankowe, upiększone z tyłu barwnemi wstążeczkami. Żony ich chodziły we wrzorzystych ubraniach; do kościoła zaś ubierały się w złociste lub srebrzyste czepce. Gospodarz sam nie pracował, dbał tylko o porządek, doglądał paszenia inwentarza i pracy w polu. Najstarszy syn pracował zwykle końmi, parobek zaś wołami. Gospodyni zajmowała się utrzymaniem domu, trudniła się hodowaniem trzody chlewnej i drobiu. Inny też był wzrost, inna siła ówczesnych pracowników, gdyż lepiej od dzisiejszych się odżywiali.
Przez całe moje życie nie miałem tyle gości, ile w pierwszym roku mego gospodarstwa. Odwiedzali mnie nietylko krewni i sąsiedzi, ale często po kilkunastu kolegów akademików z Berlina, pełnych zapału i chęci służenia ojczyźnie. Z pomiędzy wielu osób, które mnie odwiedzały, wymieniam hr. Rogiera Raczyńskiego[2], Jana i Ignacego Bnińskich, Bronisława Dąbrowskiego[3], Edmunda Chojeckiego, późniejszego Charles Edmonda, bibliotekarza Napoleona III., profesora literatury słowiańskiej w Berlinie Cybulskiego[4], Władysława Kościelskiego, późniejszego Sefera Baszę[5], filozofa Adolfa Kurza, Michała Starzyńskiego, Henryka Rulikowskiego, poetę Berwińskiego[6] i.w.i. Bawiliśmy się polowaniem z chartami i wyścigami konnemi, na których przodował Bronisław Dąbrowski.
Ruch w onym czasie w Wielkopolsce był niezwykły.
Po miasteczkach urządzano wystawy agronomiczne, wyścigi konne, w których także włościanie udział brali. W jesieni powstało Towarzystwo charciarskie, do którego wielu należało. Wszędzie radzono, cieszono się i ściskano, spodziewając się szczęśliwej przyszłości.
Wracając z wyścigów ze Środy, zatrzymałem się w Poznaniu w Bazarze. Zaraz po mojem przybyciu przyszedł do mnie mąż uczony i wybitne stanowisko w społeczeństwie zajmujący z prośbą, abym go nazajutrz odwiedził, gdyż ma mi ważną misyę do powierzenia. Przybywszy na oznaczoną godzinę, zastałem go bardzo przygnębionego. Mówił do mnie : „Zostaliśmy przez Niemców współdziałania zawezwani, a oni nas w chwili stanowczej zawodzą. Za inicyatywą Towarzystwa demokratycznego w Versalu[7] utworzył się tu w Poznaniu osobny komitet, który prze gwałtownie do czynnego wystąpienia dla tego, bo policya na trop wpadła i dwóch czynnych zaaresztowała, przez co wynik sprawy ogólnej bardzo zagrożony. Potrzeba konieczna nagli, abyś dziś jeszcze pojechał do Lipska i tam stan sprawy przedstawił. Zamieszkasz w hotelu przy teatrze, do którego po przybyciu pójdziesz. Nie spiesz się z kupieniem biletu, tylko odczekaj, aż sprzedający sam pozostanie. Powiesz mu, że przychodzisz „vom Grossvater” i położysz pieniądze na bilet, który ci wyda a pieniądze odsunie. Stawi ci później cztery pytania, na które tak a tak odpowiesz”. Po przybyciu do Lipska, dokąd się natychmiast wybrałem, poszedłem do teatru. Sprzedający bilety był wzrostu średniego, miał srogi wyraz twarzy i rude włosy. Wydał mi bilet bez żadnej uwagi. Poszedłem do mej loży i z niecierpliwością oczekiwałem końca przedstawienia. A gdy się wreszcie skończyło i publiczność prawie wszystka teatr opuściła, nadszedł spiesznie sprzedający bilety i nic nie mówiąc, zabrał mnie ze sobą. Wsiedliśmy do dorożki i jechaliśmy kilka minut przez nieoświetlone ulice. Wysiedliśmy w jakimś ogródku przed małą wilą, gdzie mnie ów milczący człowiek przez ciemną sień do pokoju wprowadził, w którym świecę zapalił. Zwracają się potem do mnie, stawił mi owe cztery pytania, na które z osobna odpowiedziałem, poczem mi dłoń uścisnął. Miałem te pytania i odpowiedzi spisane na skrawku papieru z poleceniem, dokładnego nauczenia ich się na pamięć, gdyż w przeciwnym razie mogło by mnie spotkać nieszczęście. Przez całą drogę do Lipska powtarzałem sobie tę formułę, aby z niej i jednej litery nie uronić. Przystąpiłem wtenczas do mego poselstwa wedle mi udzielonych wskazówek. Na to mi ów zimny człowiek odpowiedział : „Wina leży w waszej władzy centralnej, że pozwoliła emigracyi siebie wyprzedzić i przez to wam władzę wydarła. Powołaliśmy was do wspólnego działania, uważając was za współobywateli. Z Versalem i Francyą nie mamy nic wspólnego. W obecnej chwili my Niemcy nic dla was nie możemy uczynić, gdyż do czynnego wystąpienia w Niemczech ledwie że za rok będziemy gotowi; za tem musicie się zastosować do obecnego położenia.” – Zapalił potem z blaszanego pudełka wystający stoczek, zgasił świecę, a przeprowadziwszy mnie przez ciemny drugi pokój, wprowadził do salonu, w którym na kanapie siedziały dwie panie a na fotelach dwóch panów, pijących herbatę. Przedstawił mnie im jako „unser Bruder”. Panie i panowie powstając podali mi ręce; starsza zaś pani podała mi filiżankę herbaty. Rozmawialiśmy o sprawach obojętnych do godziny pierwszej. Rudy pan odezwał się wtenczas do mnie : „wszystko przygotowane” i odprowadził mnie do dorożki, w której mnie odwiózł do hotelu. Zdziwiło mnie, że tam dotąd dłużej jechaliśmy, jak z powrotem. Dopiero w Poznaniu dowiedziałem się z kim konferowałem. Był nim Robert Blum[8], człowiek niesłychanej energii, stojący na czele ruchu demokratycznego w Niemczech, a dążący do zburzenia tronów i do zaszczepienia na ich gruzach nowego ustroju państwowego. Skutków swych usiłowań nie oglądał, gdyż w roku 1848 w Wiedniu rozstrzelanym został za swe śmiałe i zuchwałe zamiary. – Nazajutrz powracałem spiesznie do Poznania, gdzie zdałem sprawę z mojej misyi, która wywarła wrażenie przygnębiające tym większe, bo działania Centralizacyi Versalskiej nie dało się powstrzymać żadnemi przedstawieniami.
W domu moim zastałem Wiktora Heltmana[9], członka Towarzystwa demokratycznego centralnego w Versalu, który od roku w Księstwie przebywał w celach tegoż Towarzystwa. Poprosił mnie o wysłanie koni po dwóch panów do wsi Chełmna, skąd przybyli Darasz[10], redaktor „Demokraty polskiego” w Paryżu i Alcyato. Panowie ci oświadczyli mi, że Mierosławski[11] i Wysocki[12], późniejszy jenerał w wojnie węgierskiej, nie należą już do zarządu wymienionego Towarzystwa, tylko do wydziału wojny. „My więc trzej stanowimy teraz władzę centralną i wszyscy muszą nam być bezwzględnie posłuszni, do czego użyjemy nietylko największej energii, ale nawet terroryzmu, bez czego żadna rewolucya udać się nie może. Ciebie obywatelu wyznaczyliśmy na tę okolicę z tem przekonaniem, że będziesz postępował w duchu naszym. Opozycyę znajdziesz tylko w szlachcie. Oponującemu postawisz kur przestrodze przed jego domem szubienicę, której użyjesz, gdy to uznasz za konieczne.” Odpowiedziałem im na to w krótkich słowach : „Nie zobowięzują się wobec waszego żądania ,do niczego, już dla tej przyczyny, że nie należę do waszego Towarzystwa centralnego, Wasz terroryzm potępiam, a władzy, którą mi dajecie, nie przyjmuję.” Pomimo mego kategorycznego oświadczenia, panowie ci, choć mocno rozgniewani i zirytowani, położyli mi na stół patent na wyznaczony obwód, przez nich podpisany i w pieczęć Towarzystwa opatrzony, poczem z groźbą wyjechali.
O zgubnem dla sprawy działaniu Towarzystwa tego więcej nie wspominam. Zaznaczam tylko, że wszyscy wybitni obywatele Księstwa je potępiali, ale nie ośmielali się przeciwdziałać, obawiając się nawet najbliższego swego otoczenia, wrogo usposobionego przeciwko swym panom. Do tego zaś przyczyniały się pisma peryodyczne i ulotne, odezwy, rozprawy, masami między ludem rozrzucane, szerzące nienawiść do ludzi spokojnej pracy w ogóle, a w szczególności skierowane przeciwko wielce zasłużonemu ks. Adamowi Czartoryskiemu[13].
Smutny koniec dramatu znany. Policya pruska poinformowana o całym ruchu dokładnie, zaaresztowała nagle Mierosławskiego, człowieka bez hartu i nader lekkomyślnego, gdyż skutkiem jego zeznań, zaaresztowano 254 osób przeważnie z inteligencyi, a pomiędzy niemi i mnie także. Osadzono nas w ciężkich więzieniach Sonnenburga i Berlina, gdzie większa część uwięzionych dwa lata przebyła.
W zapale młodzieńczym widzieliśmy lepszą przyszłość skoro my młodzi zabierzemy się do pracy organicznej, do pracy nad podniesieniem ekonomicznem kraju i oświaty wśród ludu, wzmacniając szeregi nasze za pomocą świeżo przez Dr. Marcinkowskiego[14] powołanego do życia Towarzystwa Pomocy Naukowej; gdyż pierwiastkiem i warunkiem siły życia każdego narodu jest praca i oświata, których skutkiem jest dorobek inteligencyi i podniesienie dobrobytu w całem społeczeństwie. Takiem było wtedy usposobienie nasze. Nasze dążenia zwrócone były ku spokojnej organicznej pracy. Nikt z nas o rewolucyi i tajnych stowarzyszeniach nie myślał. Wciągniętem zostało to spokojne społeczeństwo w spiski przez obcych, a głównie przez niemców, jak to poniżej wykażę.
Wiadomem, że całą Europę ogarniał jakiś dreszcz rewolucyjny, międzynarodowy. We Francyi, we Włoszech, w Belgii, w Niemczech łączono się w tajne stowarzyszenia. Spiskowano w celu obalenia tronów lub uzyskaniu konstytucyi. Hasło wolności ludów stawało się słowem magicznem wszędzie – nie dziw więc, że i u nas, gdzie Towarzystwo demokratyczne krajem jeszcze nie rządziło, społeczeństwo miało czucie pewne z towarzystwem demokratycznym niemieckiem. Pokusą ogromną były dla nas polaków obietnice, jakiemi to towarzystwo a i świata całego cywilizowanego wciągnąć nas usiłowało w swe sidła. Ponętnem stawało się głównie dla młodzieży o gorącem sercu, zapalnej duszy, myślącej o wybawieniu ojczyzny z pod obcego jarzma. Działania te tajne obcych a i swoich, bo demokracyi głównie naszych emigrantów za granicą będących, musiały wpływ swój wywrzeć i na nas, wyczekujących z dnia na dzień świtu odrodzenia. Niestety, te błędne ogniki zdawały się być zorzą poranną; brano piękne słowa i hasła za czyny. Prąd ten porywał nie tylko za serca, ale wzniecał namiętność nienawiści jednych do drugich – rozdarł społeczeństwo. Wszystko to nie tylko było złudzeniem, ale stało się prawdziwą i ciężką klęską dla społeczeństwa. Osłabiło nasze siły; jak wszelkie konspiracye, wszelkie tajne knowania, sprowadziły na kraj nasz tylko niedolę i cofnęły naszą przyszłość o wiele generacyi. Ambicya demokratów, bawiących się jak dzieci rozdawaniem urzędów i władzy na papierze, przyczyniła się głownie do łączenia się z obcemi nam dotąd żywiołami. Ona te główną ponosi winę, bo sama nie miała wiary w zwycięztwo, nurtując w naszem kraju w celach tak zwanego budzenia ducha, a w rzeczywistości pracując nie dla ojczyzny, lecz dla rewolucyi międzynarodowej. Młodzi, niedoświadczeni nie poznaliśmy się na tych farbowanych lisach. Pragnienia i nadzieje przeważyły, a rozwaga i rozum uległy wartkiemu prądowi fantazyi i serca.
c.d.n.
[1] Właściwie Towarzystwo Kredytowe Ziemskie w Wielkim Księstwie Poznańskim. Założone w 1821 roku.
[2] Syn znanego Edwarda hr. Raczyńskiego, polski działacz narodowy, w czasie Wiosny Ludów członek deputacji polskiej do Berlina.
[3] Syn gen. Józefa Dąbrowskiego.
[4] Właściwie Wojciech Cybulski, urodzony w Koninie k/Lwówka, znany filolog słowiański, powstaniec listopadowy.
[5] Władysław Kościelski, aresztowany w 1846 roku i osadzony w poznańskiej Cytadeli, późniejszy generał wojsk tureckich, m.in. w wojnie krymskiej.
[6] Właściwie Ryszard Berwiński, poeta doby romantyzmu związany z Wielkopolską, osadzony w berlińskim Moabicie za udział w przygotowaniu powstania w 1846 roku.
[7] Towarzystwo Demokratyczne Polskie, polska organizacja polityczna, mająca swoją siedzibę w Wersalu pod Paryżem; od 1840 roku przygotowywała powstanie na ziemiach polskich.
[8] Robert Blum, niemiecki pisarz i działacz polityczny, zdeklarowany demokrata.
[9] Wiktor Heltman, polski działacz narodowy na Wielkiej Emigracji, walczył w powstaniu listopadowym i w Wiośnie Ludów w Galicji.
[10] Wojciech Darasz, emigracyjny działacz polskiego ruchu narodowego, brał udział w powstania listopadowym, w latach 1841 – 1846 redaktor naczelny „Demokraty Polskiego”.
[11] Ludwik Mierosławski, polski generał, powstaniec listopadowy i styczniowy, aresztowany w 1846 roku, jeden z przywódców Centralizacji Towarzystwa Demokratycznego Polskiego.
[12] Józef Wysocki, generał Wojska Polskiego, uczestnik polskich powstań narodowych i węgierskiego powstania 1848 – 1849 roku.
[13] Ks. Adam Jerzy Czartoryski, polski książę, dyplomata, mąż stanu, od 1831 roku na emigracji.
[14] Karol Marcinkowski, poznański lekarz i społecznik, uczestnik powstania listopadowego.